–
Wyrte! – usłyszał swe nazwisko, gdy szmery niecierpliwości zaczęły roznosić się
pośród tłumu. Jarmark trwał w najlepsze, kupcy jak co roku osiągali zyski wyższe
niż przez ostatnie dwa tygodnie razem wzięte, a orkiestra przygrywała wesoło. Gdzieś
pośrodku kilka roześmianych par podskakiwało w rytm dawnych tańców, znanych
jeszcze ze szczęśliwych czasów poprzedniej dynastii.
Porządek
spokojnego dnia zakłóciło jednak pewne wydarzenie. Nadszedł akurat moment, w
którym król winien był pójść po kilka monet, które w dalszej części
uroczystości były zazwyczaj wręczane jako nagroda najlepiej sprawującym się podczas
niej więźniom. Władca wstał i udał się więc do zamku, gdzie na małym,
ustrojonym na tę specjalną okazję stoliczku leżała skórzana sakiewka.
Lud
zajął się sobą przez kilka minut oczekiwania, które zwykle zajmował panującemu
ów spacer. Radosna muzyka czekała na jego rychły powrót.
Lotrikos
przyglądał się właśnie jak przestępcy, którzy dopuścili się niegdyś tsnetki
biorą udział w jednej z wielu ułaskawiających konkurencji – w tym wypadku
rzeźbieniu w maśle. Trzeba było przyznać, że więźniowie bawili się przy tym
świetnie, tak samo zresztą, jak najbliżej stojąca publiczność. Cztery wielkie
bryły masła – szerokości kroku, a wysokości przeciętnego mężczyzny – czekały
niecierpliwie, aż ktoś zatopi w nich dłuto… albo łyżkę.
Jeden
z więźniów, jak zauważył Lotrikos, za cel postawił sobie nie stworzenie czegoś
pięknego, a zjedzenie całej przydzielonej mu bryły. Łyżka po łyżce, ku uciesze
publiczności, udowadniał, ile obchodzą go rozkazy króla.
Był
tam też Erne Artysta, człowiek, którego bardziej od sztuki interesowały tylko przekręty
finansowe przy sprzedaży obrazów i rzeźb. W niecałe półtorej godziny udało mu
się uformować niemalże całą maślaną replikę króla Aderana – i trzeba było
przyznać, że jej kształty były łudząco podobne do pierwowzoru. Strażnik był
święcie przekonany, że to ten człowiek powinien być jednym z ludzi, którzy
dostaną monetę dobrego sprawowania.
Ale
nie dostał.
Król
nie wrócił.
***
–
Ktoś nas jeszcze goni? – wycharczała za siebie pytanie zmęczona biegiem
Illythea.
–
Dwóch strażników, nie zatrzymuj się – odparł głośno Fersé, by przekrzyczeć gwar
ulicy, którą właśnie mijali. Czyżby ludzie tak szybko zorientowali się, że coś
się dzieje?
–
Gdzie masz tę kryjówkę, o której mówiłeś? – spytał Parran, niespokojnie
oglądając się za siebie.
– Po
prostu biegnij, stary. Już niedaleko.
Kiedy
Illythea po raz kolejny ominęła
nieuporządkowane okazy ulicznej sztuki – pośpiesznie porozstawiane beczki i
świeżo połamaną ławkę – Parran nie mógł pozbyć się wrażenia, które już kiedyś
go męczyło – że Ruda musiała wcześniej zdobyć gdzieś te umiejętności. Człowiek
nie rodził się zdolny do skoków i przewrotów z taką gracją.
Sam
fakt, że znała Czarnego Fersé, dawnego dritheńskiego mistrza akrobatyki
użytkowej, który do tej pory nie znalazł godnego następcy na to stanowisko, zdawał
się potwierdzać owe przypuszczenia.
Kiedy
biegli pośród kolorowych krzewów, przez wciśnięte pomiędzy wille doradców
podwórko, jedna z gałęzi zahaczyła o materiał spodni Illythei. Parran zauważył
to kątem oka i zwalniał już, przekonany, że dziewczyna zatrzyma się i będzie próbowała
wyplątać się z otaczających nogę łodyg.
Jakże
się zdziwił, gdy ta przyspieszyła jeszcze, szarpnąwszy się mocno. Słychać było
tylko kolce rwące skórzany materiał i jej ciche syknięcie.
Kącik
ust Parrana uniósł się ku górze.
***
Kneraz,
gdy tylko usłyszał, że żołnierzy pokonał zwykły brak oświetlenia, stracił
wszelką nadzieję na odzyskanie władcy, choćby fałszywego.
Szaty
– jeśli tak można było nazwać twórczość młodego krawca – leżały porozrywane na
zimnej posadzce podziemnego korytarza.
– Co
się dzieje? – aż podskoczył na dźwięk głosu swego przyjaciela Jersena. – Gdzie
nasz nowy Aderan? – spytał, śmiejąc się. Widocznie wieści o gonitwie jeszcze do
niego nie doszły.
Kneraz
tylko wzniósł na niego zmęczony wzrok i westchnął głośno, podnosząc się ze
stołka, na którym siedział.
–
Uciekł.
Po
wyrazie twarzy Jersena łatwo można było poznać, co właśnie myślał. Początkowo zmarszczył
brwi, intensywnie się nad czymś zastanawiając, a potem uśmiechnął się tak,
jakby od początku wiedział, jak to wszystko się skończy.
–
Czas poszukać prawdziwego, co?
–
Chyba nie widziałeś, co dzieje się na zewnątrz. Ja sam słyszałem jedynie
krzyki, nie sposób je zignorować. Rozmawiałem już z Trireno, dowódcą straży.
Teraz po prostu musimy czekać, aż wszystko się uspokoi.
– Nie
lepiej byłoby do nich wyjść i im to wyjaśnić?
Kneraz
uniósł brwi.
–
Ludowi? Powiedzieć ludziom, że król zwiał, albo że ktoś go porwał? Ich ukochany
król?
– Co
w tym złego? – Wzruszył ramionami, zalewając przygotowaną wcześniej kawę. – I
tak go nienawidzą.
– No
właśnie, właśnie. Skoro króla nie ma, wolno im wszystko. Nienawidzą go. Ale nam
bunt nie jest potrzebny. Powiedziałem Trireno, żeby udawali, że król spadł ze
schodów podczas spacerku po monety. Złamał sobie nogę, nie może chodzić.
–
Może i masz rację – westchnął Jersen. – W takim razie idę trochę odpocząć.
Zdaje się, że wszyscy mamy wolne.
***
– … z
tego powodu świąteczne obchody zostają przerwane. Proszę rozejść się do domów.
W
ogólnym rozgardiaszu trudno było znaleźć kogokolwiek słuchającego słów
głównodowodzącego Trirano, stojącego teraz w miejscu, w którym jeszcze niedawno
widziano władcę. Ludzie zaczynali panikować, a do obowiązków straży należało
uświadomienie im, że nie ma powodów do niepokoju.
Lotrikos
stracił z oczu swą żonę, gdy sam udał się do zwierzchnika Brantera, kiedy ten,
nie wiedzieć skąd, nagle znalazł się wśród tłumu. Nie powinien był jej
zostawiać, zdawał sobie z tego sprawę, ale w tamtej chwili nie zastanawiał się
nawet, co jest dla niego ważniejsze. Już kiedyś popełnił olbrzymi błąd,
przedkładając uczucia nad obowiązki względem państwa. Tym razem wiedział, kim
był. Należał do straży i tylko to się liczyło. Bezpieczeństwo jego żony warte
było tyle samo, ile bycie spokojnym o życie każdego z pozostałych mieszkańców
miasta.
Mijało
właśnie długie pół godziny odkąd dritheńczycy widzieli ostatnio swojego króla.
Trirano dodatkowo orzekł, że ten z pewnością nie pojawi się w najbliższym
czasie. I to do końca zburzyło ostatki spokoju, jakie mieszkańcy w sobie
utrzymywali.
Rok w
rok wszystko działo się według ustalonego schematu: święto zaczynało się od
rozkładanych rano targowisk z towarami ze wszystkich stron świata – albo
takimi, które miały je udawać. Około południa, gdy radosne westchnienia i
głośne pląsy wypełniły górne miasto pozytywną energią, król stawał przed ludem
i witał go swą nienaganną, napisaną przez sługi mową. Wtedy obchody zaczynały
się na dobre. Więźniowie, główna – jakkolwiek by to brzmiało – atrakcja dnia, próbowali
wkupić się w łaski króla przeróżnymi, przemyślanymi wcześniej przez królewskich
doradców konkurencjami i można by rzec, że oprócz nich samych wszyscy byli
szczęśliwi. Aż do momentu, w którym pierwszy podmuch wiatru nie przepowiedział
nadciągającej settary.
Nie
minęła nawet czternasta, gdy Lotrikos poczuł na policzku pierwsze delikatne
sypnięcie piasku. Nagle prośby o uspokojenie się nabrały innego wydźwięku – i dziesięć
minut później sam, wraz z innymi strażnikami, krzyczał po prostu, by poddani
nie przejmowali się sytuacją, lecz czym prędzej biegli do domów. Ludzie
przepychali się jedni przez drugich, choć w zasadzie wszyscy przecież kierowali
się w tym samym kierunku – jedynego mostu łączącego wewnętrzne miasto z kręgiem
zewnętrznym. Co bardziej zdesperowani, gdy wiatr zaczął już głośno smagać wyschnięte
gałęzie drzew, pobiegli przez rzeczne koryto, mocząc przygotowywane na
uroczystość wyjściowe buty w błotnistym podłożu.
Wyrte,
popychany i na okrągło szturchany, wciąż jednak trwał na placu, tak samo jak
kilku jego kolegów. Wspólnie mieli dopilnować, by wszyscy mieszkańcy dotarli przed
wichurą do domów. Nawet niekoniecznie swoich.
Na
utrzymywanie porządku nie było czasu.
***
Parran
musiał przyznać, że pomysł, by jedyne dojście do kryjówki było możliwe poprzez pobliskie
wejście do kanałów, będące na środku sąsiedniego, zacienionego zwykle zaułka,
był całkiem niezły. Choć oczywiście na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że
mieszkanie w takim miejscu nie jest najlepszym pomysłem.
Zanim
jeszcze zdążył zacząć narzekać w myślach na nieprzyjemną wilgoć, okazało się,
że mieszkanie Czarnego wcale nie znajduje się pod ziemią. Z kanałów z powrotem
należało wydostać się na górę, wyjściem oddalonym od studzienki o może pięć
kroków. Nie było tam ani schodków, ani drabiny, ale kimże byłby Czarny Fersé,
gdyby do swego domu wchodził tradycyjnymi sposobami?
W
cholewce buta trzymał zawsze cienki pręt, który Parranowi parę razy udało się
zauważyć – bo i Fersé nie silił się specjalnie na jego ukrywanie – ale o którym ten wciąż milczał. Nic dziwnego –
jak się okazało, wydłużony metalowy przedmiot okazał się kluczem na
miniaturowej teleskopowej pałce.
Stojąc tuż pod wejściem do
kryjówki, w ciemnościach wycelował w zamek, a po chwili cała trójka usłyszała
charakterystyczne szczęknięcie. Wyciągnął jeszcze rękę ku górze i słychać było,
jak drewniana klapa uniosła się i uderzyła o podłogę po drugiej stronie.
Gdy
oczy Parrana powoli przystosowywały się do ciemności, zauważył, że Fersé
opuszcza rękę i przekręca drążek do góry nogami. Wyciągnął znów ramię i
delikatnie podskoczył, najwyraźniej celując w coś owym prętem. Mięśnie się
napięły i chwilę później złapał się kantu wejścia, po czym bez choćby
najcichszego stęknięcia wciągnął się na górę.
Usłyszeli
brzdęknięcie metalu, który odkładał obok siebie.
–
Podnieś ją – rozkazał cicho, wskazując na Illytheę. Sam wyciągnął ramię w ich
kierunku i gdy dziewczyna go dosięgła, odepchnęła się od ramienia Parrana i
pozwoliła unieść się do wejścia.
–
Jeszcze ty, kruszynko – zaśmiał się Fersé, spoglądając w ciemności na Parrana.
Ten uśmiechnął się głupio i odparł najbardziej dziewczęcym głosem, jaki udało
mu się wykrzesać ze swego wnętrza:
–
Ostatnio trochę przytyłam, proszę pana.
Usłyszeli
kobiece parsknięcie, któremu zawtórował głośny dźwięk dochodzący spoza
podziemi. Serce Parrana kilka razy zabiło mocniej, ale urywki rozmowy
wskazywały na żołnierzy, którzy najwyraźniej mieli już poważniejsze
zmartwienia, niż trójka uciekinierów.
Czarny
musiał przyznać sam przed sobą, że gdyby miał wciągnąć na górę kogoś jeszcze,
do końca dnia nie miąłby w ręku nawet siły, by zamieszać herbatę. Na szczęście
jego stary druh siedział już na podłodze obok niego, a on mógł spokojnie
zamknąć wejście.
–
Słyszeliście? – zagaiła Illythea. – Mówili o piachu. Settara o tej porze?
–
Może neesthy się wkurzyły, że zniknął szanowny pan król. Nie będą miały kogo
oszukiwać – odparł Parran, rozcierając dłonie. – Zimno tutaj.
–
Herbatki? – spytał radośnie Fersé, zapalając stojącą niedaleko świeczkę.
Znajdowali się w małym, klaustrofobicznym wręcz pokoiku, z którego były dwa
wyjścia – jedno na dół, drugie tuż przed nimi, w postaci niepasujących tutaj
zwyczajnych drewnianych drzwi. – Chodźcie.
***
Wichry
szalały, chłostając piaszczystymi batami wszystko, co pozostało na dziedzińcu.
Stoiska, towary: delikatne naszyjniki latały wysoko, by za chwilę spaść
pomiędzy drogie zioła; niezaostrzona broń klekotała o drewno, woda rozlewała
się błotnistymi strumykami. Nikt nie zdążył posprzątać przed przyjściem
demonów.
Każdy
z mieszkańców schował się gdzie tylko mógł, nawet straż uciekła już z pola
walki skazanej na klęskę. I tylko jeden głos niósł się między drobinkami
czerwonego piasku.
–
Taaaniiik!
Jednakże
jednostajny krzyk niknął szybko wśród wiatrów, a na środek dziedzińca nie
dobiegał choćby jeden zniekształcony ton. Tylko monotonny szum otulał chłopca,
stojącego pośród piaskowej burzy.
Jego
czarnymi jak węgiel włosami targały silne podmuchy, jego niewidzące oczy
szukały znaku. Nie wiedział, jaka miałaby to być wskazówka, ani dlaczego
właściwie nie wrócił do domu z matką.
Jej
delikatna dłoń kołatała się w myślach między resztą wspomnień z ostatnich dni,
które zabrał spieszący bezładnie tłum ludzi bojących się czerwieni. Mógł z nią
pójść, biec wraz z nimi, i sprawić, że nie musiałaby się martwić. Ale to przecież
ona chciała, by przestał zajmować się tym, do czego został stworzony, jego
jedyną radością.
Strumień
jej łez nie mógł zmienić jego decyzji, ponieważ zdawał sobie sprawę, iż jego
przeznaczenie płynęło teraz tak różną od wybranej przez matkę rzeką. I tylko
los mógł wiedzieć, że jej koryto wyschło już dawno temu.
-------------------------------------------------------
Pamiętacie Tanika? Szczerze mówiąc, musiałam sprawdzić, w którym rozdziale wystąpił, bo było to sto lat temu. Celem przypomnienia dla tych, którzy czytają na bieżąco, a pamięć mają taką jak ja: Tanik to syn komornika, do którego Parran wraz z Illytheą włamali się w rozdziale siódmym (fragment drugi, krótki; proponuję szybko tam skoczyć i przeczytać). Dzieciak miał mieć dziwne umiejętności, które matka chciała w nim pielęgnować, a ojciec - nie bardzo. Więcej nie wiemy.
Dlaczego matka zmieniła zdanie? Czym właściwie wyróżnia się Tanik wśród innych mieszkańców? Co to za rzecz, którą trzeba było ukryć? Czym jest Bractwo? A jeśli chodzi o wydarzenia tego rozdziału - wszyscy pouciekali do domów, a co stało się z więźniami? Czy niezawodna straż zdążyła ująć wszystkich? O Czarnym już dyskutowaliśmy, ale jeśli ktoś ma coś do dodania, chętnie poczytam.
Jeszcze coś miałam dodać?...
No dobrze, tym razem muszę przeprosić. Obiecywałam trzy razy, że rozdział będzie "niedługo" - a jest dopiero teraz. I należą wam się wyjaśnienia. Jeśli nie jesteście ciekawi, po prostu dalej nie czytajcie, tylko dajcie znać, jak podobał się wam rozdział - i co ma dziać się dalej ^^.
Całe ferie (które, swoją drogą, dzisiaj się kończą) przesiedziałam nad hiszpańskim. Na studiach sprawy się odrobinę pokomplikowały, dlatego trzeba było się w końcu przyłożyć i udowodnić, że nie jest się beznadziejnym. Jutro czeka mnie ostatni egzamin. Wobec powyższego, szczerze przyznam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio przeczytałam książkę, lub chociażby internetowy artykuł po polsku, albo kiedy obejrzałam film w naszym pięknym języku. Dlatego też rozdział wrócił do mnie cały pokreślony - w dwóch wersjach, dodajmy (dzięki, kochane :)) - i z tego powodu jego złożenie zajęło mi zbyt dużo czasu. Tak, tak, muszę przyznać moim paniom od sprawdzania: strona bierna wygląda w polskich opowieściach paskudnie. Tyle w kwestii usprawiedliwienia. Raz jeszcze przepraszam.
Uff. Dzięki za wytrwałość. Wyjaśnienia dłuższe niż sam rozdział, ale czasem chyba wypada. Czekam na wasze pomysły i biorę się za kolejny.
Buziaki!
EDIT: Oczywiście zapomniałam o ważnej rzeczy. Przestałam informować o notkach - brakuje mi na to czasu. Mam nadzieję, że wszystkich informowanych udało mi się osobiście powiadomić. Informowalnia pozostanie, ale już jako miejsce wyłącznie informujące o możliwych sposobach subskrypcji opowiadania. Fajerwerków jak na razie nie ma. Jak coś się zmieni, poinformuję.
Oooo jestem pierwsza ^^
OdpowiedzUsuńA wiec...
Nie mam żadnych pomysłów ;_; Kompletna pustka w głowie..
No cóż, w tym miejscu musze polegać na Tobie i reszcie czytelników xD
Pozdrawiam i życzę weny :)
Izuuś
Nareszcie nowy rozdział! Coś długo Cię nie było, ale jeśli chodzi o studia to w pełni rozumiem. W końcu od pół roku też noszę miano "studenta" hah... Cieszę się zatem, że mimo wszystko pojawiła się nowa notka. Swoją drogą zastanawia mnie kiedy w końcu odnajdzie się król? Może nadszedł w końcu czas na wyjaśnienie, gdzie on się znajduje? Tylko nie pytaj mnie o propozycję odnośnie tego. Lubię mieć niespodzianki, więc póki co się nie wychylam z propozycjami :)
OdpowiedzUsuńInteresuje mnie ten chłopiec z końcówki rozdziału. Jestem ciekawa, czy przetrwa "burzę". No i może w ten sposób dowiemy się czegoś o jego umiejętnościach? Osobiście obstawiałabym na taki przebieg wydarzeń. Jednak, jak to będzie wyglądać to się okaże. A i nie zapominając o naszej trójce uciekinierów. Podobał mi się ten moment z rozdartymi spodniami, i ten w którym Parran mówi, że ostatnio trochę przytył, na stwierdzenie, że jest kruszynką. Mimowolnie pojawił mi się uśmiech na twarzy. Coś mi się wydaje, że chyba właśnie wydarzenia z nim związane lubię czytać najbardziej. Mają w sobie to "coś". Ha ha :D
Nie przedłużając mojej "tyrady", wspomnę już tylko, że rozdział czytało mi się wyśmienicie (tak właśnie, każde słowo mi smakowało xD). Z chęcią sięgnęłabym po kolejny. Dlatego mam nadzieje, że tym razem pojawi się znacznie szybciej. Weny w związku z tym życzę. Poza tym życzę Ci też powodzenia na studiach (zdecydowanie muszę wziąć się do nauki). Pozdrawiam! :)
Dzięki :). Tobie także dużo powodzenia, na pewno się przyda.
UsuńCieszę się, że drobny uśmiech wkradł się na twoją twarz ^^. Chociaż tyle dobrego zrobiłam. I zgadzam się, czas chyba na króla, chociaż dalej nie do końca wiem, jak go stamtąd wyciągnąć... hm...
Pozdrawiam serdecznie!
Oj przyda się, przyda :) Hah... Też nie wiem, jak wyciągnąć króla, ale wierzę, że niebawem się dowiem. Tak więc proszę o nowy rozdział :D
UsuńHej! Przybyłam zaprosić Cię na nowy rozdział u mnie :) Powoli idę do przodu.
UsuńA tak przy okazji, kiedy mogę spodziewać się notki u Ciebie? Pozdrawiam! ;)
Wbrew pozorom wciąż czytam, tylko nie zawsze mam czas się odezwać :). A co do notki, to mam nadzieję, że przed świętami się uda, chociaż wiadomo, jak to bywa.
UsuńCo roku było schematycznie, to i król postanowił zerwać te kajdany nudy! No to mają - poszukiwanie jego, bałagan wśród pogody i ludu, a także niepojęte złodziejstwo! :D Haha!
OdpowiedzUsuńFersé - to całkiem miły i gościnny człowiek. Lubię takich. Poza tym, lubi klaustrofobiczne mieszkanka - sama mam takowe :D
Wracając do TANIKA, to uważam, iż Tanik skoro jest synem komornika, to może lubi zamiast zabierać innym majątki udzielać się wolontaryjnie po godzinach? Taki pierwszy lepszy pomysł który przyszedł mi do głowy! ^^
Myślę, że ta akcja z więźniami może być ciekawa. Jakiś jeden z całej szarej masy musi być sprytny i dość szybki. Może z nim można jakoś dalej pociągnąć tą historię? Spleść ją z Parranem i Illytheą? To byłoby coś :D
Pozdrawiam i życzę dużo weny ^^
Ty, to z Tanikiem, to nie jest głupi pomysł. Sama bym na to nie wpadła, ale faktycznie... hm ^^
UsuńA Fersé jakiś za miły chyba wyszedł, bo to kolejna postać, którą polubicie i której nie będzie można zabić, no :D.
Dzięki za wszystko.
Pozdrawiam!
do usług! :D
UsuńSuper (:
OdpowiedzUsuńNa Twojego bloga trafiłam zupełnie przypadkiem (a może to nie był przypadek?) i od razu mi się spodobał, szczególnie koncepcja pisania razem z czytelnikami, z ich pomysłami :D Na razie przeczytałam tylko ten rozdział, ale niedługo spróbuję wziąć się za poprzednie rozdziały (prolog też już ogarnęłam i zapowiada się ciekawe fantasy :D). Chciałabym Cię serdecznie zaprosić na mojego bloga, który powstał rok temu, ale dopiero teraz jednak zdecydowałam się publikować to, co napisałam rok temu, bo sama się pogubiłam we własnym wymyślonym świecie http://zagubiona07.blogspot.com też jest utrzymane w takim fantastycznym świecie, serdecznie zapraszam i czekam na dalsze rozdziały! (jak oczywiście nadrobię poprzednie) Pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję i zapraszam częściej. Daj znać, jak się podobało - i czekam na twoje pomysły :).
UsuńPozdrawiam!
Przyznam się bez bicia, że nie wiedziałem, kim był Tanik. Dobrze, że na końcu napisałaś kilka słów przypomnienia, wtedy wszystko mi się już rozjaśniło.
OdpowiedzUsuńAleż zamęt się zrobił po zniknięciu króla (jak i oczywiście jego sobowtóra). Z utęsknieniem będę oczekiwał na to "wkrótce", by móc się przekonać co dalej.
A, w następnym rozdziale koniecznie wspomnij o tym, jak potoczyły się dalsze losy jegomościa jedzącego bryłę masła. Martwię się o jego zdrowie :-P.
Pozdrawiam
Nie omieszkam ^.^
UsuńZostałaś przeze mnie nominowana do LBA :) Więcej szczegółów na izuunka.blogspot.com
OdpowiedzUsuńIzuuś xD
Witam,
OdpowiedzUsuńdroga autorko, oj dawno mnie tutaj nie było, oj, ale wracam, mam dość dużo zaległości i w zasadzie nie wiem jak je nadrobić (a w zasadzie kiedy, mam bardzo ograniczony czas i nie mam po prostu kiedy), ale podjęłam decyzję, bo za bardzo już nie pamiętam gdzie skończyłam czytać, historie pamiętam mgliście, więc zacznę od początku i będę czytała rozdział po rozdziale... tak chyba będzie najlepiej dla mnie, będę stopniowo nadrabiała zaległości a na dodatek pozostawię ślad, ze jednak jestem ;] mam nadzieję, że dość szybko uda mi się nadrobić te zaległości, bo pamiętam, ze historia mnie bardzo zainteresowała.... do usłyszenia...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Bardzo się cieszę, że znów mam okazję cię gościć w moim kawałku internetów. Dzięki za dobre słowa - podziel się wrażeniami, jak już nadrobisz czytanie :). Zapraszam też do dzielenia się pomysłami, bo ostatnio trochę biednie, jeśli o to chodzi. Chyba wszyscy mamy za mało czasu, a za dużo zajęć.
UsuńPozdrawiam ciepło!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń"Dlaczego matka zmieniła zdanie? Czym właściwie wyróżnia się Tanik wśród innych mieszkańców?"
OdpowiedzUsuńMoże tym, że Tanik posiada dar widzenia neesthów (nie wiem, czy dobrze odmieniam) oraz tych, którzy stali się ich ofiarami. Lokalizacje ofiar oraz to, że wie o swoim darze, mogą pochodzić z jego snów, o których opowiadał wiele razy swojej matce. Byłby remedium dla mieszkańców. To opcja pierwsza.
Druga: Umiejętność nie tylko widzenia neesthów, ale i oswajania chociażby jednego na raz.
Trzecia: Towarzyska mara - niewidzialna kontra na neesthy, która ochraniałaby Tanika.
"Co to za rzecz, którą trzeba było ukryć?"
Rzecz, którą posiada Tanik, czy kto? Przyznam, że nie załapałam fragmentu traktującego o tym...
"Czym jest Bractwo?"
Tu też nie załapałam. Chyba będę musiała wrócić do ponownej lektury poprzednich rozdziałów.
"Co stało się z więźniami?"
Maślany żarłok mógł zginąć w settarze, bo któż byłby zdolny do biegu po zjedzeniu czegoś, co powoduje mdłości po jednej łyżeczce?
W sumie - jeśli więźniowie byli przymocowani, to zapewne strażnicy nie odkuli ich z miejsc. Kill 'em all. Przychodzi mi do głowy jeden koncept, w którym więźniowie stają się karmą ofiarną dla tych piaszczystych potworaków, dzięki czemu w błogim nasyceniu na długi czas przestają nawiedzać mieszkańców.
Pytanie o rzecz ukrytą dalej tyczyła się samego Tanika, proszę wybaczyć, jeśli niewyraźnie to napisałam. A jeśli chodzi o Bractwo, to faktycznie była o nim mowa daaawno temu - pisałam o tym pod rozdziałem.
UsuńJeśli o Tanika chodzi, to pomysł, żeby był jedynym możliwym ratunkiem dla miasta jest jak najbardziej trafiony. Rzecz w tym, czy miasto potrzebuje owej pomocy - czy zechciałoby ją przyjąć.
Jak na moje więźniowie także powinni poumierać, ale jeśli ktoś podrzuci mi jakieś ciekawe rozwiązanie (szczerze mówiąc, chyba się nawet już jakieś pojawiło), to powinnam któregoś z nich ocalić.
A masło - fakt - fujka. I to też był pomysł jednej z moich czytelniczek; chyba sprzed roku. W końcu udało się go gdzieś wcisnąć ^^.
Huh, no to kartkuję wte i wewte w poszukiwaniu info o Bractwie. Chętnie posłużę się pseudowizjami, jeśli jakieś mnie najdą.
UsuńCzy miasto przyjmie, czy też nie - mogłabyś zrobić z Tanika summonera/tamera/tańczącego z neesthami. xd
Szkoda, że muszę dublować posta, a mam zwyczaj tego nie robić.
UsuńHuh, anyway. O bractwie było raptem zdanie. A nawet pół. Czy na pewno czegoś jeszcze nie przeoczyłam? Ale z góry podzielę się tym, co na moją mózgownicę naszło z góry.
Bractwo ponoć trenuje Tanika, czy tam próbuje okiełznać jego moc, tak? Powinni stać się największym zagrożeniem nie tylko dla niego samego, ale i dla miasta. Większym niż neesthy. Mają dostęp do wiedzy, jak pochłaniać indywidualnie moc, która wiruje wokół miasta wraz z kwarcowym pyłem. I załóżmy, że może będą chcieli dążyć do przejęcia władzy. MOŻE. A może do czegoś bardziej ambitnego i mniej sztampowego, jak na przykład do uwidocznienia form neesthów, kosztem życia wielu istnień?
Jeśli pragniesz darować życie co najmniej jednemu z więźniów, to temu delikwentowi można przypisać życiową rolę, jako support Tanika? Chociaż - nie, wait... nie widzę porządnego nawiązania do tego wszystkiego. To możesz zignorować.
Mnie też to całe przejmowanie władzy nie przekonuje - jakieś to za proste. Za to powiązanie Tanika i jednego z więźniów jak najbardziej przypadło mi do gustu, może coś uda się w tym kierunku zrobić.
UsuńDzięki wielkie za górę pomysłów, z części na pewno skorzystam. Swoją drogą, naprawdę was podziwiam, że pośród nawału obowiązków macie czas zanurzyć się w ten świat i zostać na dłużej; nawet ja mam go coraz mniej na przesiadywanie nad tekstami.
Pomysł na postać Tanika wydaje mi się interesujący i mam nadzieję, że wyniknie z tego coś ciekawego :)
UsuńCo do Bractwa to może ono być związane z ludźmi, chcącymi przywrócić magię do krainy lub z porywaczami, którzy zamknęli króla w wychodku ;)
Jeśli chodzi o więźniów to wśród z nich mógłby być oszukany przez Parrana lub Czarnego i niesłusznie uwięziony. Człowiek ten kiedy został wtrącony do więzienia stracił wszystko (majątek został skonfiskowany, ojciec go wyklął, narzeczona zostawiła, a przyjaciele opuścili) i teraz jego jedynym celem jest zemsta.
Artysta nie pasuje mi do tej roli, więc zostaje zjadak masła (^^ jak to pięknie brzmi), bo nie chcę wprowadzać niepotrzebnie nowej postaci. Dzisiaj po tabelach próbowałam się doszukać koloru oczu Illi, i przeraziłam się ilością bohaterów. No, chyba że sobie tak państwo zażyczą, to oczywiście muszę ustąpić i postaramy się stworzyć jakiegoś nowego biedaka do tej historii :).
UsuńNiemniej powiązanie z Parranem i Czarnym trafiło w sedno, bo właśnie jestem w trakcie pisania kolejnego rozdziału, i szukałam jakiegoś punktu wspólnego. Dobry pomysł, dzięki.
Notabene - niech tej "zjadak masła" będzie tragicznokomicznym niedoszłym samobójcą z rozmaitymi i nietuzinkowymi sposobami na popełnienie wcześniej wspomnianego czynu. Albo mógłby być takim pechowcem, że przy jakkolwiek dobrej metodzie na stracenie życia - wiecznie wychodzi z tego (niestety) żywy. Nie proponuję jednak, żeby była to półnegatywna postać o zaburzeniach typowo depresyjnych - po prostu miałby takie odchyły, jak na przykład próby wysadzania siebie w towarzystwie grupie ludzi za pomocą jakiegoś granatu schowanego za płaszczem. xd
UsuńNo to mamy konflikt interesów. Dwa dni temu skończyłam następny rozdział (nie miałam jak o tym napisać, za co przepraszam) - i taki dziwak wyszedł mi nie z maślaka, a z Artysty.
UsuńAle niech będzie, podejmuję to wyzwanie :D. Miałam już oddawać rozdział do sprawdzania, ale jeszcze trochę nad nim posiedzę, żeby to zmienić. Może nawet nie trzeba będzie zamieniać ról, a zrobić z nich towarzyszy szaleństwa.
Będziecie dłużej czekać. Twoja wina! ^^
No to może być Artysta takim tragicznokomicznym samobójcą!
UsuńMi tam obojętnie...
Motyw settary nasunął mi ostatnio skojarzenie z arcyburzą, zjawiskiem występującym w cyklu "Archiwum Burzowego Światła" pana Brandona Sandersona. Gdyby ów nie zapewniał we wstępie do pierwszej części, że powieść przeleżała jakieś dziesięć lat w szufladzie, to dałbym sobie rękę uciąć, że podkradł Ci pomysł :-P.
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale mam taką złotą zasadę, że nie czytam książek, których charakterystyczne elementy występują także u mnie. Przynajmniej nikt nie może mi zarzucić, że coś ściągnęłam ^^.
UsuńSwoją drogą, w ogóle czasu na czytanie mam ostatnio coraz mniej, po polsku w szczególności. Najgorsze jest to, że potem widać to w pisaniu. Czy tylko ja tak mam, czy może to nasze czasy sprawiają, że brakuje nam wolnych chwil?
Hmm...
Uwielbiam takie opowiadania i chętnie je czytam!
OdpowiedzUsuńponyodinnejstrony.blogspot.com
Super ! Jestem pod wrażeniem :)
OdpowiedzUsuńhttp://wpogonizazemsta.blogspot.com/
Zapraszam do spisu blogów, a mianowicie Katalogu Euforia! http://katalog-euforia.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDołącz i ty!
Pozdrawiam, taasteful :)
Hej Vess :D
OdpowiedzUsuńChciałam Ci tylko powiedzieć, że nadal tu jestem i staram się uważnie śledzić Twoje poczynania :D A świetnie Ci idzie :D Jestem baaaardzo dumna. Jeśli się uda to powrócę z ciągiem dalszym opowiadania. I uwierz mi, starałam się rozreklamować, ale nijak mi to nie idzie xD Mam słabą siłę przebicia :D
Odzywaj się częściej, nawet jeśli nie czytasz :D Chociażby żeby pogadać :P
Twój blog zostanie dodany do Katalogu Euforia jutro (14.03) o godzinie 18:00. Pozdrawiam, Repesco.
OdpowiedzUsuń