Gdy radosny ogień tańczył już w
kominku, a strzelanie niedosuszonego drewna zagłuszyło jęki settary, trójka
ludzi siedziała na puchatym dywanie, w rękach trzymając parującą spokojem
herbatę. Nie odzywali się.
Kiedy płomienie po raz kolejny
buchnęły silniej, Illythea położyła się i podparła na łokciach, po czym rzuciła
niecierpliwe spojrzenie obydwu mężczyznom.
– Skąd się znacie? – spytała, gdy
wciąż milczeli.
– Mógłbym zapytać o to samo – Parran
wzruszył ramionami.
– I ja także – przyznał Fersé. – Ale
skoro byłem ostatni, to chyba ja powinienem zacząć. – Co chcesz wiedzieć? –
zerknął na Parrana pytającym wzrokiem.
– Na przykład jak to jest, że
zaczynasz kogoś szkolić, po czym przestajesz to robić. – Jego ciemne oczy
oplotły spojrzeniem długie rude loki. Fersé zaśmiał się szczerze.
– Ależ, ależ! Nie zarzucaj mi niekonsekwencji!
Sam wiesz, że zawsze dotrzymuję słowa.
– Aż za bardzo – usta Parrana
wykrzywiły się w złośliwym półuśmiechu na wspomnienie dawnych wspólnych
wypadów.
– Nie uczyłam się u Czarnego. – Po
tych jej słowach spojrzał na Fersé pytająco, po czym wrócił wzrokiem do
dziewczyny.
– To co tu robisz? – Illythea
odwróciła głowę w stronę ognia. Przymknęła oczy.
– W zasadzie, to ja też jestem ciekaw
– przyznał Fersé. – Nie zrozumcie mnie źle, ale nie byłem przygotowany na
odwiedziny starych znajomych.
– Nie chciałeś pochwalić się nowym
mieszkankiem? – Parran zaśmiał się, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Było
malutkie, znajdujące się we wgłębieniu między dwiema większymi kamienicami tak,
by nie zwracało uwagi – a jednocześnie bardzo przytulne: wszędzie, gdzie nie
spojrzeć, leżały mięciutkie dywany i wielkie poduszki. Mebli było raczej
niewiele, jeśli nie licząc kilku regałów zastawionych książkami i przykurzonymi
rupieciami. W rogu pokoju, w którym siedzieli, wciśnięte były wąskie schodki,
prowadzące na górę.
– Długo mnie tutaj nie było. Kiedy wróciłem,
nagle okazało się, że Xanffres zmarł, władza się zmieniła, a w mieście panuje
straszny bałagan. Sam wiesz, że przy takich okazjach robienie interesów to
czysta przyjemność; choć, prawdę mówiąc,
okazja wcale nie minęła – Aderan nie zauważyłby nawet, gdyby mu cały zamek
zwinęli spod nosa. A, właśnie. Wiecie coś na ten temat? Co się z nim stało?
– To ty ostatnio siedziałeś na jego
taborecie, panie królu.
– Nigdy tak o tym nie myślałam, ale
faktycznie można cię z nim pomylić, Fersé. Z daleka. I właściwie od kiedy
jesteś blondynem?
– Bez złośliwości, moi drodzy. Wiem
tylko tyle, że on zniknął. Tak po prostu, tuż przed uroczystością. Wygląda na
to, że został uprowadzony.
– Nie szukaj w tym drugiego dna –
wtrącił Parran. – To idiota. Równie dobrze mógł zejść do lochów i sam się zatrzasnąć
w którejś z cel.
– A jeśli nie? Pomyśl tylko, jeśli coś
mu się stało – leży gdzieś zakrwawiony, bez ręki i nogi – dobrze byłoby go
znaleźć.
– I zostać oskarżonymi o okaleczenie
bezpotomnego władcy? Świetny pomysł.
Illythea westchnęła ciężko, po czym
powoli wstała i poprawiła włosy.
– Co jest?
– Nic. Nie mogę siedzieć w
nieskończoność w jednym miejscu. Poza tym mignęły mi gdzieś tutaj jakieś pyszne
ciasteczka – odparła, kierując się w stronę kuchni. Wzrok Parrana przykuła
krwiście zabarwiona skóra spodni wokół ran, jakich dziewczyna nabawiła się
podczas szalonego biegu do kryjówki. Materiał porwany był trzema równoległymi szarpnięciami
kolczastych łodyg, ale ona zdawała się kompletnie nie zwracać na to uwagi.
Widok, owszem, był przedni, ale jednocześnie niepokojący. Wizja kobiety, która
nie przejmowała się bólem, nie przekonywała Parrana. Jeśli nie u Czarnego, być
może u kogoś innego. Musiała się gdzieś uczyć sztuki przetrwania. Po prostu
musiała.
– Czuj się jak u siebie – rzucił Fersé.
– Nie omieszkam.
***
Siedzieli wszyscy wspólnie na
największym posterunku straży w wewnętrznym mieście. Ale kiedy głównodowodzący
dritheńskiej straży chwalił swych podwładnych za dobrze wykonaną pracę, przed
oczami Lotrikosa Wyrte stanęła scena, której świadkiem był niecałą godzinę
wcześniej. Obserwował dwóch więźniów rzeźbiących w maśle. Jednego, Erme
Artystę, znał dobrze z opowieści o jego złodziejskich dokonaniach. Czasem, jak
mówili mieszkańcy, nawet w biały dzień widać było śmigające po dachach obrazy i
gęstą kolorową czuprynę, szarpaną przez ciepły wiatr.
Drugiego, niesamowicie otyłego i
zupełnie łysego, który łyżkami zjadł prawie cały maślany blok, zanim ten zdążył
choćby zacząć się topić, nie kojarzył zupełnie. Krążyły wśród straży legendy o
więźniu, który potrafił skonsumować dosłownie wszystko, ale Lotrikos nigdy nie
wierzył żołnierzom, którzy spędzali życie w zamku. Głupota króla ponoć
potrafiła być zaraźliwa.
Śmiech przeczekujących burzę na
komendzie rozniósł się po wszystkich jej pomieszczeniach. Wyrte nie odwrócił
się nawet, by sprawdzić, co zabawnego się wydarzyło.
Z jego naprędce poczynionych
obserwacji jasno wynikało, że dwoma skazańcami nikt się nie zajął podczas
ucieczki przed wichurą. A skoro to on stał najbliżej, on powinien się o nich
zatroszczyć. I jeśli tego nie zrobił, oznaczało to, że więźniowie zostali na
zewnątrz – i albo już nie żyją, albo niedługo przyjdzie im się z tym światem
pożegnać.
Piach sypnął wściekle w okno, przez
które spoglądał na zakurzoną ulicę.
Skazał ich na śmierć.
***
– Podsumujmy: siedzimy pod stertą
drewna – gdyby nie podest, na którym rzeźbiliśmy, pewnie już by nas zwiało. Na
zewnątrz szaleje settara. Pozostałych dwóch już z nami nie ma – kiedy ostatnio
ich widziałeś? Jestem głodny, w poszarpanych ciuchach i przykuty do jakiegoś
głazu. Coś jeszcze?
– Masło kapie ci na kolano.
– A tak, masło. Niedobrze mi.
– Nie ma się co dziwić, skoro w pół
godziny zżarłeś pół tony tego–
– Nie wymawiaj tego słowa więcej,
błagam.
Erme Artysta uniósł ręce w poddańczym
geście. Siedzieli naprzeciwko siebie, skuleni pod nieco zapadniętym po środku,
drewnianym podestem, na którym wcześniej rozgrywała się maślana konkurencja. U
ich lewych nóg ciążyły ogromne kamienie, które przedtem gwarantować miały
niemożność ucieczki. Trzeba było przyznać, że nawet gdy wichura się zerwała i z
miejsca uroczystości oddalili się niemalże wszyscy, łańcuchy wiążące więźniów z
głazami spełniły swą rolę aż nazbyt dobrze.
– Masz pilniczek? – spytał grubszy z
mężczyzn, którego imienia nikt już nie pamiętał. Nikt też nie wiedział, kiedy
je zapomniano. Starczy, że od dawien dawna mówiono mu Szachraj.
– Mama przysłała mi go ostatnio w
ciasteczkach. – Artysta uśmiechnął się, tak jak zwykł to robić, gdy na chwilę
tracił kontakt ze światem rzeczywistym, zatracając się w… Szachraj do końca nie
wiedział w czym. We wspomnieniach? W marzeniach? Ciężko było to określić. On
także pamiętał czas, w którym sam miał taki wyraz twarzy: z dnia na dzień
bardziej niezrozumiały dla otoczenia, dla samego siebie. Było to wtedy, gdy wszystko
wokół w jego oczach zdawało się nadzwyczaj dobrze ułożone – choć, jak się potem
okazało, dla innych świat, który widział, wprost stał na głowie.
– Ty nie masz matki, Erme.
Drobne ziarenka piasku przesypały się
przez dziury w podeście niczym przez zwężenie klepsydry. Coś stuknęło na górze
raz i drugi, a potem jedna z desek z boku przesunęła się ku górze, kolejna
odrzucona została gdzieś dalej.
Gdy połamane drewno z wolna ukazywało
przestrzeń poza zamkniętą częścią ich tymczasowego schroniska, oczom dwóch
więźniów ukazała się drobna postać.
Chłopiec; lat miał może jedenaście, a
może trzynaście. Erme nigdy nie był dobry w ocenianiu wieku innych ludzi. Gdy
dzieciak schylił się, by przejść pod załamaną częścią podestu, jego przydługie
ciemne włosy odbiły przyćmione słońce czerwonym refleksem. Ubrany był całkiem
zwyczajnie, choć tkaniny, z których uszyte było czarne odzienie, warte byłby
więcej niż nie jeden obraz, który Erme miał okazję w swoim życiu ukraść.
– Co tu robisz, mały? – spytał
Szachraj, dziwiąc się szczerze.
– Szukam neesthów – odparł chłopiec,
patrząc mu prosto w oczy, a jego wzrok wydał się Szachrajowi dziwnie podobny do
tego, którym obdarzał go czasem Erme: i co do którego nie można było być
pewnym, czy już oznacza szaleństwo, czy jeszcze zamyślenie.
– To chyba nie jest zbyt dobry pomysł
– powiedział po chwili zamyślenia. – Powinieneś się raczej przed nimi ukryć. –
Gdzieś w głębi jego skamieniałego serca odezwała się nutka troski, którą jak
najszybciej postarał się stamtąd wyrzucić. – Wszyscy powinniśmy się ukryć. To
miejsce zaraz się zawali.
– Chodźcie, zaprowadzę was – nieznające
troski i smutku dziecięce oczy odwróciły się w stronę szalejącej zamieci, a
mała dłoń zapraszała do wyjścia z kryjówki.
– My nie mamy jak odejść. Jesteśmy…
Przykuci. To chciał powiedzieć. Ale
kiedy poruszył nogą, nagle poczuł niesamowitą lekkość. Kajdany, którymi
przymocowano im głazy do kostek, leżały obok. Niezniekształcone, nieotwarte, niezniszczone.
Po prostu leżały, jakby ktoś wydostał ich nogi, nie używszy do tego ani
odrobiny siły fizycznej.
***
Tak szybko, jak wichura się pojawiła,
tak i zaczęła zanikać. Po dwóch godzinach nie było już po niej najmniejszego
śladu. Korzystając z powstałego wcześniej zamieszana, Lyth wymknął się z zamku,
chcąc zaszyć się gdzieś, gdzie w spokoju mógłby pomyśleć, co dalej zrobić ze
swoim życiem. Król zniknął, a przecież to on był jedyną osobą, której Lyth mógł
zaufać – przynajmniej w kwestii dalszego egzystowania na tym świecie,
jakiekolwiek miałoby ono być.
Wpadł nawet na pomysł, żeby króla
poszukać, ale szybko z niego zrezygnował, zrozumiawszy, że nie zna nikogo z
jego podwładnych na tyle, żeby podejrzewać kogokolwiek o porwanie, ani nawet
miejsc, w które lubił chadzać, jeśli założyć, że po prostu wybył, szukając
chwili odpoczynku od wszystkiego.
Zdziwił się więc srodze, gdy przed
bramami zamku spotkał dwójkę swych przyjaciół. Tych samych przyjaciół, którzy
namówili go na samowolne zwiedzanie zamku. Gdy ich zobaczył, naraz wstąpiło w
niego zarówno poczucie zażenowania – że tak łatwo dał się złapać strażom, a
także duma – że od tej pory żył na zamku, niczym drogocenne zwierzę, którego
właściciel nie wypuściłby z klatki nawet za cenę utraty własnej wolności.
Lyth chciał po prostu minąć ich i iść
w swoją stronę, ale ci podążali za nim przez kolejnych kilkaset kroków,
namawiając do wysłuchania ich słów. Nie chciał.
Dopiero gdy usłyszał „wiemy, gdzie
jest król”, stanął, odwrócił się w ich stronę i jął słuchać uważniej.
– To myśmy go uprowadzili. Było nam
głupio, żeśmy cię tak tam, do zamku znaczy, wepchnęli i zostawili. I
pomyśleliśmy, że jak król na trochę zniknie, to będziesz mógł uciec. No i
uciekłeś.
– Gdzie on jest? – to było jego jedyne
pytanie. Wiedział, że nikt nie lubił króla i zdawał sobie sprawę, dlaczego tak
było. Ale to właśnie on darował mu życie. A Lyth powinien mu się umieć
odpłacić. Duma zabraniała mu być dłużnym komukolwiek, bez znaczenia, jak ów
człowiek był postrzegany i jaką miał przeszłość.
Nastała chwila ciszy, po czym padło wypowiedziane
szeptem wyznanie:
– Zamknęliśmy go w wychodku – odparł
jeden z chłopaków, na co drugi ryknął śmiechem.
– Żebyś widział jego minę!
– Gdzie?
– Na końcu Kręgów, wiesz, tam w zaułku
zabaw.
Lyth znał to miejsce. Był to placyk
pomiędzy czterema starymi kamienicami w najbiedniejszej dzielnicy Drithenii. Na
jego skraju stały trzy drewniane budki, każda z wykrojonym na wysokości oczu
serduszkiem.
Poszli tam. Czuł się zobowiązany do
uwolnienia króla z tej nieprzyjemnej sytuacji. Przesiedział tam już
wystarczająco długo i choć Lyth wiedział, że ten będzie najbardziej wściekły na
pierwszą osobę, którą zobaczy, to czuł, że po prostu musi tam pójść i go
stamtąd wyciągnąć.
Mały kwadratowy placyk skąpany był we
wszechobecnym cieniu. Wiatr bujał niedomkniętymi okiennicami, szary kot ze zbyt
krótkim ogonem przebiegł gdzieś obok. Trójka dawnych przyjaciół spojrzała w
stronę, gdzie winien spokojnie siedzieć zamknięty wbrew swej woli władca.
Wszystkim trzem nagle zrobiło się
gorąco. Wiatr zaszumiał złowrogo, cienie stały się jeszcze ciemniejsze, w
klaustrofobicznym kąciku zabaw nie było już widać słońca znad wysokich dachów.
W miejscu, gdzie stać powinna środkowa
budka, pozostał tylko równy kwadrat ubitego piachu.
-------------------------------------------------------
Pierwszy raz chyba udało mi się skończyć rozdział przed upływem miesiąca od publikacji poprzedniego - ale brak czasu moich pań poprawiających teksty skutecznie wydłużył okres oczekiwania. Co by nie było, nic dziwnego, więc przepraszać już nie będę, chyba wszyscy się przyzwyczaili.
Konkrety. Kto wyniósł Aderana? Gdzie? Po co? I jak się dowiedział, że ten siedzi sobie w ciasnej samotni? Jak mały Tanik uratuje dwójkę więźniów od settary? I czy Lotrikos Wyrte zdecyduje się poczynić jakieś kroki, by także dopilnować, że Szachraj i Artysta przeżyją? A może wcale go to nie obchodzi? Jak zwykle, kochani, wszystko zostawiam w waszych rękach.
Ze spraw bardziej organizacyjnych, posprzątałam ostatnio trochę na blogu, choć pewnie ciężko to dojrzeć, i znalazłam w końcu odrobinę czasu na stworzenie miniaturek dla rozdziałów (ładne takie, ojejku ^^). Poza tym przypomniałam sobie, co działo się rok temu, gdy zbliżała się sesja (a jak dla mnie już się powoli zbliża) i chciałabym uniknąć dwumiesięcznej obsuwy w publikacji rozdziałów, toteż chciałabym napisać choć jeden do przodu (pomysłów nie brak, bo wypadnie akurat kolejny przerywnik), by w czerwcu nie było przerwy. Jak mi to wyjdzie, zobaczymy. Trzymajcie kciuki.
A jak będziecie czekać za długo, to krzyczcie. Ponoć jak ktoś kopie leżącego, to leżącemu łatwiej wstać i się do roboty zabrać. O ile oczywiście leży z powodu swego lenistwa.
Rozdział bardzo dopieszczony od strony warsztatowej. Nie wiem, czy to tylko wrażenie, czy rzeczywiście tak jest, ale wydał mi się pod tym względem najlepszy z dotychczasowych.
OdpowiedzUsuńCzerwony Piach nie byłby Czerwonym Piachem, gdyby nie serwował nam regularnie nowych tajemnic (w rozwiązaniu których pomagają Ci na szczęście czytelnicy). Cóż to za dziwaczny los spotkał króla? Po co i z czyjej ręki?
Cieszę się, że kontynuowany jest wątek więźnia jedzącego masło. Szachraj i Artysta jakoś przywodzą mi na myśl nieśmiertelne duety, jak Flip i Flap czy Abbott i Costello. Nie wiem, czy ich wątek zostanie tak dalej poprowadzony, niemniej moje pierwsze wrażenie wrzuciło go do wora o nazwie "Głupi i głupszy" :-P.
Pozdrawiam
Na życzenie postaram się tak właśnie tę parę poprowadzić, choć w pisaniu typowych komedii zawsze byłam słaba. Za każdym razem, gdy próbuję stworzyć "coś śmiesznego" (jak to głupio brzmi), mam wrażenie, że moje poczucie humoru zupełnie mija się z poczuciem humoru innych ludzi.
UsuńI dzięki za przeczytanie i miłe słowa. Ciągle do przodu ^^.
Ohohoho!
OdpowiedzUsuńRozmowa naszych "Serdecznych" przyjaciół przypominała spotkanie w jakimś gniazdu os... Każdy ma przytyki do siebie, milion pytań i jest lekko podenerwowany. Mam jednak nadzieję, że na nowo będą potrafili o siebie zadbać i sobie zaufać! :) Bo jak przetrać w takim strasznym świcie samemu? Towarzystwo, to ostatnia deska ratunku, no i wiadomo umiejętność walki! ;)
Król - już myślałam, że się znajdzie, a tu pech... Znowu ktoś go porwał. Ale kto? Obstawiam na jakąś organizację podobną do gnomów, albo krasnali. Ale by się narobiło - mistyczne kreatury :D
Rzeźby w maśle? Wow... Ale bo dłuższym namyśle mam mdłości... Weź co chwilę coś poprawiaj i z głupiego przyzwyczajenia oblizuj palce - a fuj! ;( Aż się wymiotować od razu chce! Feeeeeeee!
Ale jakim cudem te kajdany tak sobie swobodnie opadły? Magia??? :O
Lotrikos Wyrte - on jest ambitnym i bardzo dziwnym człowiekiem... Więc skoro ma swoje marzenia i aspiracje, to co go obchodzą jacyś dwaj durnowaci artyści? On ma o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż sztuka i masło :D
Buziaki ;* :) weny życzę i samozaparcia do ogarnięcia bloga... Sama wiem jak to jest jak sie bałagan na stronce zrobi... Sprzątać potem nie ma komu :D
Organizacja? Podoba mi się! Chciałabym jednak uniknąć obcych ras i dziwnych kreatur, jak zresztą mówiłam na początku. Ale sam pomysł, że ktoś go porwał w konkretnym celu, a nie dla kolejnego żarciku - me gusta :D.
UsuńA własnie - magia? ^^
A co do burdelu, który się robi na blogu: kiedyś się śmiałam i dziwiłam, co trzeba sprzątać na stronie internetowej. Teraz nieporządek wciąż śmieje się ze mnie jednostajnym gardłowym "hue hue hue".
xD
UsuńWitam
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny i pozostawia czytelnika krzyczącego do monitora że chce więcej :D
Widzę że mój pomysł z królem w wychodku się spodobał ^^
Co do dalszych losów króla, to mógłby zostać porwany przez wyznawców jakiegoś krwawego boga, ponieważ powszechnie wiadomo że ofiara z króla>ofiara z jakiegoś wieśniaka. Ewentualnie jako że władca, nie wiedzieć czemu, nie jest szczególnie lubiany przez swoich poddanych to całkiem prawdopodobne, że zawiązał się przeciw niemu spisek i to ci spiskowcy zajęli się Aderanem.
Lotrikos jest co prawda porządnym i ambitnym człowiekiem ale wątpię że będzie się martwił o dwóch więźniów zwłaszcza, że zaginięcie króla jest już sprawą jawną i każdy funkcjonariusz jest potrzebny do poszukiwań.
Pozdrawiam i mam nadzieję kolejny rozdział pojawi się jak najszybciej :)
Faktycznie, chyba czas już, żeby wszyscy zaczęli szukać króla. I pomysł z wyznawcami albo spiskiem, jak najbardziej. Muszę się tylko zastanowić, po co właściwie chcieliby go porwać. Z drugiej strony, przy 'krwawej ofierze' problem rozwiązuje się sam.
UsuńAle czy naprawdę chcemy pozwolić, żeby król umarł?! ^^
Oczywiście że król musi przeżyć (na razie), ale od czego są niespodziewane ratunki :D
UsuńCo do powodów dlaczego rebelianci chcieli by go porwać. Może dlatego że jest królem czyli ich głównym wrogiem, mogą go zmusić do abdykacji, użyć jako zakładnika, wymóc na ewentualnych obrońcach miasta kapitulację (gdy spisek przerodzi się w zbrojne powstanie), czy chociażby zamknąć gdzieś daleko żeby im nie przeszkadzał. Mają tyle możliwości, że ciężko wyliczyć ^^
Rację masz, twierdząc, że powodów byłoby mnóstwo. A jednak przy 'tajemniczym zniknięciu jedynego właściwego króla' jakoś bardziej do konwencji pasuje mi rzucony przez ciebie wcześniej pomysł ze złożeniem go w ofierze.
UsuńA niespodziewany ratunek, a jakże, też być musi, choć do tego momentu czeka nas jeszcze sporo innych scen. I przecież w międzyczasie nikt nie może przerobić Aderana na serdelki. Luuudzieee... Tyle pisania! ^^
A więc będę wpadać i podczytywać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Zapraszam, zapraszam :). Będę zaszczycona, mogąc przeczytać kolejną [jakże cenną!] opinię.
UsuńA jeśli znalazłyby się rażące błędy (a na pewno kryją się w tekstach całymi stadami), z chęcią także dowiem się o chociaż kilku :).
Super!
OdpowiedzUsuńMyślę, że fajnie by było, gdyby pojawili się jacyś ludzie z podziemia czy cuś. Oni mogliby porwać króla i zniszczyć te łańcuchy. Tacy ninja :)
Na życzenie nowej komentującej, niechaj tak się stanie :D.
Usuń:) Bardzo fajnie się Ciebie czyta!
OdpowiedzUsuńWitam.
OdpowiedzUsuńW związku z ostatnimi zmianami na Rejestrze blogów podkategoria fantasy została podzielona na pięć podgatunków (dark, heroic, high, low, urban). Proszę o wybranie jednego z podgatunków i poinformowanie mnie o tym pod postami znajdującymi się na stronie głównej lub w zakładce „pytania i prośby”. W razie wątpliwości szczegółowe informacje na temat podgatunków można znaleźć TUTAJ.
Pozdrawiam
Jakiś czas temu weszłam na swojego zapomnianego przeze mnie bloga i zastałam tam rzecz szokującą - komentarz. Twój oraz jeszcze jeden. Odpowiedziałam na oba. Poczułam się tak dotknięta zalewającą moje lenistwo falą niezadowolenia, że aż "wzięłam i zaczęłam coś robić". Miałam co prawda problem z przypomnieniem sobie "co mi strzeliło do głowy?", ale teraz mogę poinformować, że prace nad (haha, po takim czasie) rozdziałem pierwszym ruszyły. Zgodnie z prośbą, poinformuję o jego pojawieniu się ;) A jeśli wszystko pójdzie sprawnie, będzie to w tym tygodniu.
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać Twojego bloga. Dopiero jak przeczytam wszystkie rozdziały to się wypowiem, jeśli nie masz nic przeciwko. Niestety nie wiem kiedy to będzie.
Pozdrawiam, Nieznajoma.
PS. Preferowane są długie rozdziały (tj. około od 2 do 4 stron A4 na Wordzie, najwęższe marginesy, czcionka Calibri 11) czy może krótsze (do 2 stron)? Nie mam specjalnie doświadczenia, więc wszelkie wskazówki będą mile widziane :D
W końcu, hah, jasne, że zdążyłam zapomnieć ^^. Czeka mnie ponowne czytanie prologu. Jeśli o długość rozdziałów chodzi - ja preferuję raczej krótsze (do dwóch), ale u siebie zwykłam wyrabiać minimum cztery strony, bo strasznie krzyczeli (tak, wy, robaczki), jak było mniej.
UsuńDo czytania oczywiście zachęcam, do udzielania się także - i o wpisach, i o głupotach. Zapraszam jak najczęściej. Zawsze miło widzieć nową twarzyczkę :).
Powodzenia i zapału (tym razem na więcej niż jeden rozdział!)!
zapraszam do mnie http://stycznia.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie http://stycznia.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMega ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy Blog
http://milosczycieszkola.blogspot.com/
Mega ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy Blog
http://milosczycieszkola.blogspot.com/
Aż trochę mi wstyd odzywać się po tak długim czasie... Nie cierpię, gdy ludzie znikają w sieci, a teraz proszę, sama to zrobiłam. W każdym razie wróciłam. Przepraszam za tak długą nieobecność na Twoim blogu! Nie mam dla siebie żadnego usprawiedliwienia, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wziąć się w garść i wrócić. Tak więc poprawę obiecuję, pomału będę nadrabiać zaległości ;)
OdpowiedzUsuńA co do mojego bloga - jutro bądź pojutrze wstawię notkę z jakąś informacją.
Pozdrawiam!
Ty serio żyjesz? O,o
UsuńJak miło zobaczyć u siebie dawnego czytelnika po takim czasie! Też nienawidzę znikających - choć także ja musiałam się skryć przez jakiś czas. Kompletnie nie czuję się na siłach do dalszego pisania, ech. Ale niedługo wakacje - i mam nadzieję wrócić z nowym zapałem, czego też i tobie życzę. Brak mi słów, by wyrazić radość z tego, że wróciłaś, dlatego na tym poprzestanę :P. Do poczytania! ^^
Dopiero dziś zaglądnęłam i uważam, że to naprawdę fajny blog. Zapraszam do siebie wioskaksiazek.blog.pl. Wpadnij i skomentuj :)
OdpowiedzUsuńNowy rozdział - informuję wyjątkowo!!! :)
OdpowiedzUsuńhttp://nurse-of-love.blogspot.com/2015/06/rozdzia-jedenasty.html